czwartek, 29 grudnia 2011

Interview z Gerdem Ziesemannem

Gerd Ziesemann - założyciel i menadżer firmy Kreidezeit Naturfarben GmbH



Sehlem – mała miejscowość w Dolnej Saksonii.
Daleko od terenów przemysłowych znajduje się siedziba jednego z najważniejszych niemieckich producentów farb naturalnych – Kreidezeit Naturfarben GmbH.

Były tartak służy jako zakład produkcyjny. Pomieszczenia są rozległe i jasne. 
Pod sufitami zagnieździły się jaskółki.
„Gówienka jaskółek nie są powodem do reklamacji“ – pisze  na gotowych  do wysyłki paczkach.

Firma produkuje tynki, farby ścienne, oleje i woski z surowców naturalnych i zaopatruje towarem dystrybutorów na całym świecie.

Przedsiębiorstwo zostało założone w 1986 roku przez Gerta Ziesemanna, który do dzisiaj jest jego menadżerem.

 Hanna Link:  Miałam okazję zobaczyć Twój zakład i porozmawiać z pracownikami. Muszę powiedzieć, że są wyjątkowo uprzejmi, podejrzanie rozluźnieni, w dobrym nastroju i każdy z nich twierdzi, że bardzo chętnie tutaj pracuje.
Kłamią?

Gerd Ziesemann: Pewnie, że kłamią. (śmiech)
Cieszy mnie oczywiście, że chętnie ze mną pracują. Ja z resztą również chętnie  pracuję z nimi. Poza tym to co robimy ma pod każdym punktem widzenia sens: produkty, adekwatne płace, żadne umowy tymczasowe i fakt, że każdy jest kompetentny i ma w firmie coś do powiedzenia. Nie jestem szefem w tradycjonalnym zaczeniu.

 H.L. Co jest Twoim najważniejszym kapitałem?

G.Z.  Oczywiście pracownicy i produkty.  Poza tym nasza umiejętność nieortodoksyjnego reagowania na zapytania. Na przykład: jakaś osoba lub instytucja przystępuje do nas z jakimś problemem lub pytaniem z prośbą o pomoc w rozwiązaniu. My podnosimy piłkę i pracujemy nad zadowalającym rezultatem.

Tak było w przypadku antycznych budynków odkrytych 3 metry pod ziemią w Addis Abebie, które trzeba było odrestaurować i zakonserwować. W tym celu eksperymentowaliśmy z litowym szkłem wodnym, które ostatecznie w Addis Abebie zdało egzamin i  do dzisiaj jest ważnym produktem w naszym asortymencie, rozchwytywanym przez restauratorów zabytków.

Następnym kandydatem była nawierzchnia części autostrady, która zaczęła się kruszyć. Znaleźliśmy stosunkowo proste rozwiązananie: zmieszać skruszoną masę z olejem lnianym, zmielić i ponownie położyć. Funkcjonuje do dzisiaj.

Albo nasza farba antykorozyjna, która tak naprawdę składa się przede wszystkim z oleju lnianego i miki żelazowej. Po szeregu kosztownych testów w niezależnych laboratoriach została wyróżniona w poradniku ARD (pierwszy program telewizji niemieckiej) jako najlepszy produkt antykorozyjny. Ponieważ inni producenci zbuntowali się i wymusili na ponowne testy, przedłużono procedurę o rok. Wynik był zaskakujący: farba z miki żelazowej osiągnęła jeszcze lepsze rezultaty, z kolei wszystkie inne chemiczne rozwiązania poniosły porażkę.

Przykładów jest dosyć, lecz chodzi przede wszystkim o wzajemne oddziaływanie między zaangażowanymi, sprytnymi ludźmi, sensownością produktu i otwartością wobec pytań i wyzwań. Nasze produkty powstały i nadal powstają, ponieważ ktoś je potrzebował i zwrócił się do nas.

H.L. Jak motywujesz swoich pracowników? Potrzebna jest w ogóle motywacja?

G.L.  Ale skąd. To są zaangażowani ludzie, którzy wiedzą co robią i po co to robią, i dobrze zarabiają. Jeśli będą robić głupstwa, zlikwidują własne miejsce pracy.
Poza tym wszyscy cholernie dobrze się tutaj czują, co jest z resztą dostrzegalne.

H.L. Co robisz inaczej niż wielu innych pracodawców?

G.Z. Dobrze płacę. Oszczędzanie na płacach jest okrutne, głupie i krótkowzroczne. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Nasza firma od początku była czymś w rodzaju epikurejskiego ogrodu. Chcieliśmy robić coś, co ma sens, pracować z bystrymi, rozsądnymi ludźmi w przyjemnym otoczeniu i osiągać zadowalające rezultaty.
Lista naszych klientów potwierdza słuszność naszego postępowania.
(referencje)

H.L. Kreidezeit GmbH jest jednym z największych niemieckich producentów farb naturalnych. Na rynku istniejecie od 1986 roku bez większych porażek, eksportujecie towar do krajów na całym świecie. Kim są najbardziej znaczący odbiorcy?

G.Z. Prawie połowa towaru pozostaje w Niemczech, duża część zostaje eksportowana do Francji, Japonii i Kanady. Poza tym do Rosji, Łotwy, Estonii, Polski, do Włoch, Węgier, Wielkiej Brytanii, Australii, Austrii, Norwegii, Rumunii, Portugalii, Czech, Belgii, Holandii, Taiwanu.

H.L. Nie dostarczacie waszych produktów do wielkich sieci, jak n.p. OBI lub Castorama. Zamiast tego stawiacie na mniejsze zakłady fachowe. Jednak zaopatrywanie wielkich sieci waszymi wyrobami podniosłoby obrót.

G.Z. Zgadza się, ale nam nie chodzi w pierwszej linii o obrót.
Za szybki wzrost obrotu spowodowałby chaos wewnątrz firmy. Potrzebne byłyby dodatkowe hale produkcyjne, zatrudnienie dodatkowych pracowników, większe biura, a to wszystko w za dużym tempie.
Straciłaby na tym dotychczasowa wewnętrzna struktura, dzięki której odnosimy sukcesy.
Wolimy rozwój przebiegający naturalnie, stopniowo a za to stabilnie i rozsądnie.

H.L. Nie robicie reklamy a wasz obrót wzrasta o 20% rocznie. Jak to działa?

G.Z. Po prostu robimy coś, co się ludziom podoba a oni polecają nasze produkty innym. Jest to najlepsze i najsolidniejsze rozwiązanie.
Reklama jaką się w tej chwili praktykuje na wolnym rynku kojarzy mi się z mydleniem oczu lub upiększaniem produktu. My jednak nie mamy nic do upiększania. Na naszych produktach znajduje się pełna deklaracja składników i nasi klienci właśnie za to nas cenią.
Mamy jedynie stronę internetową. Nie szukamy klientów. Klienci nas znajdują.

W tej chwili mamy taką sytuację, gdzie całe zakłady malarskie przyjeżdżają do nas na szkolenia, ponieważ chcą zmienić ich cały asortyment usług i produktów chemicznych na naturalne. Niektórzy przyjeżdżają dobrowolnie i z ciekawości, inni z kolei pod presją własnych klientów, których nie zadowala chemia we własnych czterech ścianach.

H.L. Rozsądne produkty, bystrzy i odpowiedzialni pracownicy, nieortodoksyjne podchodzenie do zadań, socjalne zaangażowanie – są to cudowne atrybuty. Czym jeszcze wyróżnia się firma Kreidezeit od wielu innych firm?

G. Z. Wizjami. Wiele przedsiębiorstw nie posiada żadnych wizji. Politycy z resztą również nie posiadają wizji. Zajmują się przede wszystkim administrowaniem zgniłej spuścizny.

H.L. Jaką ty miałeś wizję?

G. Z. U mnie wszystko zaczęło się od wielkiego oburzenia na koncerny chemiczne. Chciałem ratować małe foki, które w latach osiemdziesiątych masowo umierały i robić coś, so nie szkodzi naturze.
Przy produkcji 10 litrów zwykłej farby dyspersyjnej – w firmie określamy ją jako farbę „depresyjną“ – powstaje 20 – 30 litrów kwasu rozcieńczonego. W owych latach wylewano ten kwas do Morza Północnego, czego rezultatem było masowe zdychanie fok i innych zwierząt. Morze Północne było wtedy  kloaką wielkich koncernów. Przeciwko tej obłąkanej formie gospodarki chciałem coś przedsięwziąć.

H. L. Udało się?

G. Z. Pracujemy nad tym. Rosnąca ilość klientów daje nam rację. Jest to przede wszystkim kwestia czasu i świadomości wśród ludzi, że są lepsze rozwiązania od farb dyspersyjnych i żywic alkidowych.

H. L. Od czegoś jednak trzeba było zacząć. Jakie były twoje początki?

G. Z. Wtedy marzyłem o rodzaju wspólnoty gospodarczej. Oczywiście w bardzo małym zakresie. Pamiętam, że chciałem robić coś z warzywami.
W ramach owej inicjatywy miało miejsce spotkanie z potencjalnymi ochotnikami.
Ustawiono dwa stoły: na jednym stole położyłem listę do podpisów dla zwolenników wspólnoty, na drugim plik kartek z opisem, jak można samemu zrobić zwykłą farbę kazeinową.
Przy pierwszym stole zebrały się trzy osoby, przy drugim trzysta. Farba kazeinowa wygrała.
Krótko po tym zdarzeniu oglądałem z dziećmi – w Niemczech bardzo popularny – “Program z myszką”, w którym moderator Armin Maiwald tłumaczył dzieciom, że wszystkie nowoczesne farby do ścian i lakiery zawierają ropę naftową.
Wydawało mi się to przesadne i bezsensowne, więc napisałem do Armina list z opisem farby kazeinowej. Pomysł mu się spodobał i kilka tygodni później pojawiła się ekipa filmowa z Arminem na czele. Razem nakręciliśmy trzy odcinki dla “Programu z myszką”.
Zaraz po audycji zostałem zawalony listami z pytaniami, gdzie taką farbę można kupić, i obelgami od listonosza. Reszta jest historią.
Tak to jest z wizjami. Trzeba je rozwijać i z czasem wszystko się układa. Wizje mają specyficzną dynamikę i potrafią zachwycać.


Armin Maiwald  "Audycja z Myszką"

H. L. Firma Kreidezeit bierze udział w wielkich internacjonalnych projektach, jak n. p. „Szkoły dla Afryki“ i „Ochrona lasów tropikalnych“.
Chodzi wam o uspokojenie własnego sumienia, jak z resztą wielu innym firmom i koncernom?

G. Z. Moje sumienie mnie nie gryzie. Po prostu stwierdziłem, że pieniędzy na prawdę nie da się jeść a chomikowanie ich jest nie tylko bezsensowne lecz także chorobliwe.  

W Afryce współfinansowaliśmy jedną szkołę. To było w Maroku, jako podziękowanie za receptury tradycjonalnego tadelaktu – pięknego tynku wapiennego, który w tej chwili jest jednym z naszych bestsellerów.

Na projekt „Rainforest“ zwróciliśmy uwagę podczas oglądania dokumentacji „We feed the world“. Natknęliśmy się wówczas na bardzo interesującą wypowiedź, iż jeden metr kwadratowy lasu kosztuje 1 cent. Wtedy zapadła szybka decyzja aby od każdego sprzedanego dziesięciolitrowego wiadra farby wapiennej odprowadzać 45 cent na korzyść stowarzyszenia “Rainforest” które zajmuje się ochroną lasów tropikalnych i prawami żyjących tam plemion. 

H. L. Podsumuję: Rozsądne produkty, bystrzy i odpowiedzialni pracownicy, nieortodoksyjne podchodzenie do zadań, wizje, socjalne zaangażowanie.
Brakuje czegoś?

G. Z. Myślenia o przyszłości, czyli o spadku dla następnych generacji.
Wbrew pozorom jest to myśl bardzo uspokajająca.
Poza tym za czterdzieści lat będziemy borykać się z brakiem ropy naftowej.
Najpóźniej wtedy skończy się produkcja farb akrylowych, płynnych folii i podobnych bezsensownych rzeczy.
Naszą intencją jest, aby to co produkujemy teraz, mogło być produkowane również w przyszłości.

H. L. Dziękuję za rozmowę.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz